-Dalej nie przejdziemy – odezwał się
jeden ze strażników, mając nadzieję, że jego głos nie zadrżał.
Wtedy po raz pierwszy o swoim istnieniu dała znać trzecia osoba,
której żaden krok nie przeszkadzał ciszy i spokoju wilgotnych, ciasnych korytarzy. Gdy jego postura zarysowała się przez chwilę w
blasku ognia, po chwili zniknęła, razem ze wszystkim, w
ciemnościach. Wilgotny korytarz wypełniła wszech otaczająca
czerń, która dla strażników stała się największym koszmarem.
Poczuli ciarki na swoich ciałach, jakby w mroku czaiły się istoty,
których samo istnienie wzbudzało nagłą chęć ucieczki. Mrok
szeptał im opowieści o ich marnym losie, które odbijały się w
ich umysłach. Jedynie mężczyzna, którego zmysły były ponad
ludzkimi, który przechodził większe piekło niż zwykła ciemność,
był pewien swoich czynów.
Ethan najchętniej pozbyłby się
nieudolnych strażników, których strach poczułby z odległości
kilometra. Cuchnęli nie do zniesienia, powodując chwilowy grymas na
jego twarzy. Wyszeptał wiele słów w dziwnym i starożytnym języku
Verdis, którego nauczył się w pierwszych latach swojego życia.
Nie wielu go znało w dzisiejszych czasach, a na pewno nie strażnicy,
którzy na szept zareagowali jeszcze gorzej. Myśleli, że to śmierć
już się o nich upomina, szepcząc im czułe słówka na dobranoc.
Chłopak skończył mówić, a wszystkie runy rozbłysły szkarłatnym
blaskiem, co ukazało, że wspólnie układały się w
skomplikowany wzór róży. Ethan wziął głęboki oddech,
podziwiając piękno kwiatu i jego kolców. To był jej symbol. Mieli
się spotkać po tylu latach... Kpiący uśmiech wpłynął na jego
twarz. Wątpił, by ona się ucieszyła. Dlatego wszystko tak
starannie zaplanował. Czy tego chciała, czy nie, ich los znowu się
łączył. Zależało mu na osiągnięciu swojego celu, a z tego co
mu przekazano, potrzebna będzie jej pomoc.
-Kiedy ją wyprowadzę, będziecie
musieli zadbać, by wszystkie pochodnie w zamku były zgaszone i
panowała bezwzględna cisza – rozpoczął mówić do strażników
stanowczym tonem. - Jeżeli cokolwiek nie pójdzie po mojej myśli,
zostawię was tutaj na pewną śmierć. I uwierzcie mi, mrok i cisza
będą waszymi najmniejszymi problemami – nie oczekując na
jakąkolwiek reakcję, przyłożył dłoń do wilgotnej, żelaznej
bramy, której chłód poczuł aż w kościach. Skoncentrował swoją
wewnętrzną energię na złamaniu pieczęci. Moce, z jakimi przyszło
mu się zmierzyć, nie chciały go przepuścić. Na dłoni pojawiło
się głębokie rozcięcie, z którego ciepła krew powoli spływała
po żelazie, zabarwiając je na burgund oraz zlewając się z runami
wciąż promieniującymi coraz to ostrzejszą czerwienią, która
wkrótce zaczęła oślepiać zebraną trójkę. Ethan jednak się
nie zniechęcał i nie cofał. Zamknął oczy i czekał, ignorując ból. Po
chwili wszystko ustało. Mrok pochłonął ponownie wszystko i
wszystkich. Ciche zgrzytanie zawiasów przedarło się przez tę
ciemność. On od razu ją poczuł. Ta energia... wszędzie by ją poznał. Gdy poszedł przed siebie, ujrzał w oddali błękitną poświatę. Przyśpieszył kroku,
czując w sobie nagły przypływ adrenaliny. Zobaczył ją, unoszącą
się w wielkiej kuli energii, którą sama wytworzyła, by przetrwać
i nie dać satysfakcji swoim wrogom, którzy uwięzili ją w tym
ponurym miejscu. W chłodnym świetle jej skóra nabrała bladego, stalowego odcieniu, a włosom brakowało dawnej ognistej barwy. Jednak
wszystko miało do niej powrócić. Earline Whittard miała powrócić,
chociaż wiele lat temu, została pozbawiona wolności i nigdy miała jej nie odzyskać.